przypływy i odpływy z Barką Tumską podczas Restaurant Week

Dzisiaj po raz pierwszy odwiedziliśmy Barkę Tumską - oryginalną restaurację, zacumowaną na Odrze w pobliżu Ostrowa Tumskiego. Pretekstem do tego była jesienna edycja Restaurant Week i chęć zarówno wypróbowania ciekawie zapowiadającego się menu, jak i zobaczenia samej Barki od środka. 
Kiedy wchodziliśmy po trapie spodziewaliśmy się pięknego, eleganckiego wnętrza i takie, sądząc ze zdjęć, znajdują się na innych piętrach, czy w innych salach restauracyjnych. My natomiast zostaliśmy zaprowadzeni do jasnego, przestronnego wnętrza w stylu nijakiej stołówki, z koszmarną wykładziną w nieapetyczne maziaje w stylu "wczesny Bodzio". Mało atrakcyjny wystrój całe szczęście równoważył widok na rzekę za oknem. 
Najpierw na stół wjechało cappuccino dyniowe z pianką z prażonego jabłka, rokitnikiem i cynamonem. Zupa była delikatna i oryginalna w smaku, dobrze zrównoważona, choć obawiałam się, że cynamon będzie dominował. Wersja wegetariańska różniła się rodzajem dodanego mleka i w smaku była bardzo podobna.


Danie główne bezmięsne to była polenta z ciecierzycy, uformowana w owalne kotleciki, na kuskusie z kalafiora z chutney'em z pomidora. Każdy element tego dania mi smakował i zjadłam z prawdziwą przyjemnością, a kuskus z kalafiora spróbuję powtórzyć w domu, bo to bardzo fajny pomysł. Jedynym minusem była temperatura dania, bo kalafior i pomidor były zimne, co spowodowało, że letnia była również polenta.


Wersja mięsna to wolno duszone policzki z dzika na puree z pasternaku ze smażonymi na maśle rydzami. Mięso było świetnie przygotowane, mięciutkie i aromatyczne, wręcz rozpływające się w ustach. Puree stanowiło ciekawą bazę o oryginalnym, choć dyskretnym, nie dominującym smaku. Rydze były ciekawym akcentem, z charakterem, bardzo aromatyczne i pachnące. To danie oceniliśmy zgodnie jako najlepsze podczas dzisiejszej wizyty i chętnie zjedlibyśmy je jeszcze raz.



Na sam koniec podano desery. I tu niestety spotkało nas rozczarowanie. W wersji podstawowej było to dacquoise z daktylami i jarzębiną. W założeniu słodkość bezy i daktyli miała równoważyć kwaśna jarzębina. Niestety proporcje były takie, że jarzębina była niemal niewyczuwalna, a posłodzono zarówno bezę, jak i mascarpone, co, w połączeniu z daktylami, spowodowało, że deser, choć smaczny, był słodki jak ulepek.




Menu wegetariańskie przewidywało również dacquoise, ale zamiast piany z białek miała zostać użyta aquafaba, czyli woda po ciecierzycy. Ku mojemu zdziwieniu dostałam coś, co wyglądało jak pokrojone w kostkę tofu, z niewielkim dodatkiem ciągnącej bezy i słodkim sosem na dnie. Kelner, skądinąd bardzo sympatyczny, stwierdził, że to w kostkę to nie żadne tofu, tylko aquafaba właśnie, zgodnie z menu. Ponieważ nie specjalizuję się w kuchni wegańskiej, nie dyskutowałam. Niemniej jednak kostki były zupełnie pozbawione smaku, a maczanie ich w sosie na dnie nie poprawiało sytuacji. Bardzo rzadko zdarza mi się nie dokończyć deseru i był to jeden z niewielu takich przypadków. 


Podsumowując: w menu Barki Tumskiej znalazły się zarówno dania doskonałe, jak i te do poprawy. Chyba lepiej będzie, jeśli dania wegańskie zostawią specjalizującym się w nich restauracjom, a pozostaną przy tym, co im wychodzi najlepiej. Dzik był super, o deserze staram się zapomnieć.

Komentarze

Popularne posty